Siadam
zmęczony na boisku i wyciągam nogi przed siebie. Po chwili dołączają do mnie
pozostali zawodnicy. Nikt się nie odzywa, nie mamy na to ani sił, ani ochoty.
Boli to, że graliśmy naprawdę dobrze, ale mimo to przegraliśmy. Niestety On
jest niepowstrzymany na własnym boisku. Tym, które kiedyś dzieliliśmy wspólnie.
Rozglądam się po hali, która jeszcze rok
temu była moją halą. Czułem się tutaj jak w domu. W Bydgoszczy nie jest mi już
tak dobrze, ale powoli się przyzwyczajam. Zauważam Cię, podchodzisz do niego w
podskokach, jesteś naprawdę szczęśliwa. On zresztą też. Przytula Cię mocno i
składa na Twoich ustach długi pocałunek. Czuję mocne ukłucie w sercu, odwracam
wzrok. Minęło dużo czasu, ale nadal boli tak samo. Najgorsze jest to, że nie
umiem być na Was wściekły. Próbowałem, naprawdę próbowałem. Jednak moja miłość
do Was jest zbyt silna i mi na to nie pozwala. Cieszę się Waszym szczęściem.
Dopiero teraz widzę, jak bardzo do siebie pasujecie. Byłem idiotą, że nie
zauważyłem niczego wcześniej. Oszczędziłbym Nam dużo cierpień. Może udałoby się
Nam zachować przyjaźń. Na pewno nie zostałbym w Bełchatowie, bo patrzenie na
Waszą miłość sprawia mi fizyczny ból. Ale mógłbym chociaż słyszeć Twój głos od
czasu do czasu, głos, którego tak bardzo mi brakuje.
Nie mam do Was żalu. Miłość nie wybiera. To
Twoje słowa. Pamiętam, jak wypowiedziałaś je, kiedy pojechaliśmy na weekend do
gór. Było Nam wtedy naprawdę dobrze. Nie wiem, może powiedziałaś to świadomie.
Może już wtedy byłaś zakochana w moim przyjacielu. Nie jest to teraz ważne.
Stało się. Jestem wdzięczny Bogu, że Cię poznałem, że mogliśmy być razem, dane
Nam było dzielić razem życie, nawet jeśli było to czasowe. Było Nam dobrze. I
to mnie cieszy.
Słyszałem, że jesteś w ciąży. Kiedy
przyglądam Ci się dokładniej, zauważam już lekko zaokrąglony brzuszek.
Chciałbym do Ciebie podejść, pogratulować Wam. Ale chyba nie dałbym rady.
Jeszcze nie teraz. Dostałem zaproszenie na Wasz ślub, który odbył się dwa
miesiące temu. Miałem zamiar pójść, pokazać Wam, że nie chowam urazy, że cieszę
się razem z Wami. Byłem już nawet ubrany, stałem pod kościołem. Ale kiedy
zobaczyłem Cię, w tej pięknej, białej sukni, tak olśniewającą i ogromnie
szczęśliwą, coś we mnie pękło. Rozpłakałem się jak mały chłopiec. Wielokrotnie
wyobrażałem sobie, że to w moją stronę będziesz szła, że to ja będę czekał na
Ciebie przy ołtarzu. Kiedy pojechałem wtedy do rodziców, rozglądałem się nawet
za pierścionkiem zaręczynowym. Zapomniałem o tym kompletnie, kiedy po powrocie
zastałem Cię w szpitalu. Potem pojechałem do Japonii i jakoś nie było czasu.
Przypomniałem sobie w samolocie, kiedy wracałem. Ale wtedy było już za późno,
już podjęłaś decyzję. Może gdybym pomyślał o tym wcześniej, teraz to moja
dziecko nosiłabyś pod sercem. A może po prostu złamałabyś mi serce w o wiele
gorszy sposób, mówiąc dobitnie nie,
kiedy klęczałbym przed Tobą z wyciągniętym pudełeczkiem.
Cóż, widać tak miało być. Nadal pocieszam
się myślą, że przynajmniej wiem, że On Cię nie skrzywdzi. Zawsze mogłaś mnie
zostawić dla jakiegoś kompletnego frajera. Tego bym chyba nie przeżył.
Ponownie spoglądam na Was i nagle Nasze
spojrzenia się krzyżują. Mam wrażenie, że patrzymy na siebie przez wieczność. W
końcu uśmiechasz się do mnie delikatnie, jakbyś bała się mojej reakcji. Ale ja
rozluźniam się i odwzajemniam uśmiech. Twoje usta rozciągają się jeszcze
szerzej, a ja unoszę w górę kciuk.
Kto wie, może to jest właśnie nowy początek.
Dla mnie, dla Nas. Może uda Nam się odbudować przyjaźń, którą mieliśmy. Byłbym
najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdybym mógł uczestniczyć w Waszym
szczęściu. I wydaje mi się, że zrobiliśmy ku temu właśnie pierwszy krok.
***
Przepraszam za to lekkie opóźnienie, ale choroba mnie zaatakowała dość niespodziewanie.
A więc to jest koniec. Miały się pojawić imiona bohaterów, ale zdecydowałam się na takiego małego trolla :D Pierwotnie ten rozdział wyglądał zupełnie inaczej. Jednak doszłam do wniosku, że Wy macie swoich bohaterów, ja mam swoich i niech tak zostanie.
Nowe opowiadanie jest już gotowe, pojawi się tutaj. Zapewne początek w weekend, a potem zobaczymy ;)
A więc, mam nadzieję, do zobaczenia!
Dobrze, że zdołał się pozbierać, trochę mniej dobrze, że nie ma szans, żeby wszyscy byli szczęśliwi.
OdpowiedzUsuńA ja liczyłam, że imiona jednak się pojawią. :(
Dziękuję za to opowiadanie, tak jak Little Witch liczylam na imiona, może zdradzisz chociaż swoich faworytów? Bardzo proszę :))
OdpowiedzUsuńHej, ale jak to bez imion?
OdpowiedzUsuńCholera, za późno tu trafiłam.
Szczerze powiedziawszy od samego początku miałam na myśli Kosoka i Nowakowskiego, ale gdy pojawił się Bełchatów kompletnie się pogubiłam.
Zazdroszczę talentu, to opowiadanie jest....aż brak mi słów. Więcej niż genialne, przepiękne.
I chyba się dziś nie wyśpię, lecę czytać kolejne historie.