środa, 27 lutego 2013

Rozdział 6


   Rozmawiamy przez całą noc. Mówi, że zerwał z nią, wybrał mnie. To tylko jeszcze pogorszyło mój stan. On był do tego zdolny, podjął decyzję, a ja nadal miotami się między Wami. Pociesza mnie, nie oczekuje ode mnie tego samego. Zrozumie, jeśli potrzebuję jeszcze czasu, ale daje mi do zrozumienia, że tak nie może dalej być. To musi się skończyć, trzeba się zdecydować, co dalej. Ja to wiem. Gorzej z wykonaniem.
   Zasypiam nad ranem, w jego ramionach, spokojna, przekonana, że jakoś z tego wybrniemy. Budzą mnie promienie słońca, spoglądam na zegarek. Zrywam się z łóżka, ubieram szybko i pędzę do łazienki. Zaspałam, już jestem spóźniona na trening. W kuchni staję jak wryta. To On, robi śniadanie. Z uśmiechem krząta się po pomieszczeniu, przygotowuje talerze. Jestem oniemiała, Ty nigdy tak nie robiłeś. Zawsze ja wstawałam wcześniej, żeby coś zrobić, ewentualnie tylko mi pomagałeś. Wiem, że będzie mu przykro jak go tak zostawię, ale nie mam czasu. Podchodzę szybko, całuję namiętnie, biorę do ręki kubek z kawą, wypijam jednym tchem i przepraszam, że nie mogę zostać. Jest zawiedziony, a mi łamie się serce. Gładzę go po policzku, przytulam się, a On ze śmiechem mówi, że w tym czasie już bym zjadła. Kręcę głową i szybko wychodzę. Zostawiam mu klucze, a On jednocześnie prawi mi kazanie, że długo tak nie pociągnę. Wie, że od dawna nie jadłam treściwego posiłku, ale zbywam go machnięciem ręki. Piętnaście minut później rozgrzewam się już razem z innymi tancerzami.
   Muzyka i ruch pomagają mi choć na chwilę zapomnieć o Tobie, o nim, o tej sytuacji. Niestety, zmęczenie daje o sobie znać, ponownie piję kawę za kawą. Ludzie nic nie mówią, wielu z nich jest w podobnym stanie. Tylko Maryśka zauważa, że coś jest nie tak, ale na szczęście się nie odzywa. Jest moją najlepszą przyjaciółką, mimo to, nie mogę jej powiedzieć. Nie chcę, żeby mnie osądzała. Nie jestem gotowa, żeby usłyszeć od kogoś, że jestem suką. Sama to wiem, ale świadomość, że inni też tak uważają, tylko pogorszyłaby wszystko. O ile jeszcze się da.
   Wychodzę z budynku i zauważam jego samochód. Przyjechał, czeka na mnie. Uśmiecham się z wdzięcznością. Chce mnie zabrać na obiad, kolację, cokolwiek, ale proszę, żebyśmy po prostu pojechali do domu. Kiwa głową, jednak tym razem lądujemy u niego. Mówi, że już i tak za dużo czasu u Nas spędził. Czuje się niekomfortowo. Wiem, jak to jest. Kiedy Ona wyjeżdżała, a ja byłam u niego, też miałam wrażenie, że zaraz wejdzie i odkryje prawdę. Teraz już jej nie ma, nie mam się czym martwić.
   Lubię jego mieszkanie. Jest tak inne od naszego. Mniejsze, przytulniejsze, skromniej urządzone. Nie ma dużo rzeczy. Kładę się na kanapie i przymykam oczy. Jestem zmęczona, ale nie mogę zasnąć. Wieczorem muszę wrócić do siebie, Ty możesz przyjechać lada moment. Staram się zrelaksować, ale Twój obraz cały czas pojawia się przed moimi oczami. On robi herbatę, a po chwili pojawia się koło mnie z dwoma kubkami napoju. Potem siada obok i mocno mnie przytula. Mówi, że wyglądam tragicznie, a ja wybucham śmiechem. Wpija się w moje usta, a ja czuję, jak bardzo jestem spragniona jego pocałunków. Tym razem szybciej niż zwykle pozbywamy się ubrań. Jest delikatny, czuły, obchodzi się ze mną jak z najdroższym skarbem. Jest mi cudownie, mam wrażenie, jakby wszystkie moje problemy odpłynęły, zniknęły w innej rzeczywistości, dotyczyły kogoś zupełnie innego. Ponownie zamykamy się w naszym własnym świecie.
   Odwozi mnie do domu i pyta, czy ma wejść. Kręcę głową. Muszę sama uporać się ze swoimi uczuciami, myślami i emocjami. Całuje mnie delikatnie, gładzi po policzku i zostawia na chodniku. A kiedy już mam wejść do budynku, słyszę dźwięk opuszczanej szyby i jego głos.
- Hej, mała! – Odwracam się z uśmiechem i patrzę na niego zaciekawiona. Lubię, jak tak do mnie mówi. – Kocham cię.
   Zostawia mnie oniemiałą pod drzwiami kamienicy. Samotną jak nigdy i zagubioną jeszcze bardziej niż wczoraj.
***
Matko, takich emocji jak na ostatnich meczach Skry i Resovii, to jeszcze nie przeżyłam.
To ostatnia część, gdy moje cudowne natchnienie jeszcze trwało. Później jest już tylko gorzej,
z góry Was przepraszam.

środa, 20 lutego 2013

Rozdział 5


   Wlewam w siebie hektolitry kawy. Siedzimy na sali już pięć godzin, a ja padam z nóg. Ludzie śmieją się, mówią, że Twoja nieobecność źle na mnie wpływa, że z tęsknoty nie mogę spać. Nie zaprzeczam, nie potwierdzam. Milcząco znoszę żarty. No, bo co im powiem? Że to nie Twój wyjazd źle znoszę, tylko ciągłe kłamstwa? Niezdecydowanie? Źle znoszę swoje życie, taka pada odpowiedź, kiedy Maryśka siada cicho koło mnie i stara się podnieść mnie na duchu. Jedyne prawdziwe zdanie, które pada z moich ust od początku treningu. Żałosne.
   Wracam do domu autobusem. Pogoda jest paskudna, czuję się pozbawiona jakichkolwiek sił, a człowiek, który dosiada się do mnie na drugim przystanku śmierdzi i próbuje mnie poderwać. Wybucham, mówię mu o wszystkich moich problemach, chamsko gnoję na koniec monologu. Całe szczęście, akurat wysiadam. On tylko patrzy na mnie osłupiały, a kiedy drzwi się za mną zamykają, słyszę jeszcze, że jestem popierdoloną wariatką. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością, wreszcie ktoś powiedział mi prawdę.
   W mieszkaniu jest przeraźliwie pusto, cisza mnie tłamsi, przygniata swoim ciężarem. Zamawiam pizzę, młody chłopak, który ją przywozi, uśmiecha się do mnie smutno i mówi, że to tylko chwilowe, że jutro jest nowy dzień i na pewno będzie lepiej. Patrzę na niego oszołomiona, w podzięce za pocieszające słowa płacę grubo więcej niż powinnam. Spoglądam w lutro, nie mogę uwierzyć, że wyglądam na tyle źle, że obcy człowiek zauważa, że mam problem. Rzeczywiście, nie wyglądam na tyle źle, tylko jeszcze gorzej. Mam podkrążone oczy, widać w nich ogromną pustkę, a w dodatku  jestem przeraźliwie blada. Wzdycham i biorę się za jedzenie. O ironio, nawet to nie sprawia mi dziś przyjemności.
   Czekam, aż przyjdzie, aż ponownie zjawi się ze swoim uśmiechem, weźmie mnie w ramiona i da mi poczucie, że nie jestem w tym wszystkim sama. Ale nie przychodzi. Znowu ryczę, oglądam horror i wpycham w siebie resztki pizzy. Czuję, że mnie mdli, zwracam wszystko, a potem kładę się na podłodze i mam wrażenie, że spadam. Coraz szybciej, gwałtowniej spadam. Przybliżam się do dna z każdą kolejną sekundą, zapadam sama w sobie. Niebezpiecznie gubię się w labiryncie uczuć i kłamstw.
   Zbliża się północ, a ja nadal siedzę bezczynnie na kanapie w salonie. Nie mogę zasnąć, wpatruję się w nasze zdjęcie, bodajże z zeszłego miesiąca. Wtedy wszystko było jeszcze takie proste. Wtedy miałam jeszcze siłę się mu opierać. Czuję kolejne łzy i z irytacją je ocieram. Nie mam już sił płakać, wiem, że to nic nie da. Ale one nie chcą przestać. Z uporem maniaka napływają mi do oczu, a ja dostrzegam w tym mało zabawną ironię. Jestem zupełnie jak te krople. Pcham się do niego, mimo, że nie mamy już sił tak żyć. Nie mogę przestać, nie chcę.
   Słyszę ciche pukanie do drzwi. Wpadam w panikę. Nie wiem, kto to może być, gdzieś czai się myśl, że to Ty, postanowiłeś wrócić wcześniej, stęskniłeś się. Ale masz klucze. A ja nie mam czego się bać. Jestem sama. Cierpię, ale na to znajdę jakieś wytłumaczenie. Kolejne. Jednak to nie Ty. To On. Cały przemoczony, krople wody kapią mu powoli z włosów. Spogląda na mnie smutno, a ja oszołomiona nie wiem, co powiedzieć. W końcu jednak reflektuję i wpuszczam go do środka. Wyzywam od idiotów, najeżdżam na niego, że wybiera się w taką pogodę bez parasola, że będzie chory, że jest lekkomyślny. Lecę po jakiś suchy ręcznik, nastawiam wodę, ignoruję jego natarczywe spojrzenie. Bo już zauważył, że jestem kupą porażki, będzie oczekiwał wyjaśnień. A ja nie mam ochoty o tym rozmawiać. Wyciągam z szafy Twoje ubrania i mu podaję. On rzuca je na krzesło, chwyta mnie mocno za ręce, kiedy jestem w drodze do kuchni, przyciąga do siebie i wbija we mnie swój wzrok. Wie, że już nie ucieknę, luzuje więc lekko uścisk, a ja natychmiast się do niego przytulam. Jest mokry, ale mi to nie przeszkadza. Chcę po prostu poczuć jego dłonie na moim ciele, jego ciepły oddech i chcę wiedzieć, że jest ze mną. Tak zwyczajnie, że mnie wspiera.

 I wspiera. Jest tu, jest teraz. I szepcze cicho, że będzie już zawsze.

środa, 13 lutego 2013

Rozdział 4


   Budzę się o czwartej, nie ma go obok. Przecieram oczy, zakładam coś na siebie i wychodzę na korytarz. W salonie świeci się mała lampka, On stoi na balkonie. Jego sylwetka niewyraźnie rysuje się w nikłym świetle padającym z pomieszczenia. Podchodzę do niego i przytulam się. Stykam policzek z jego nagimi plecami, czuję, że przechodzi go dreszcz.
- Czemu tu stoisz, jest cholernie zimno. – Mówię cicho, nie chcę zakłócać panującego naokoło spokoju.
- Musiałem pomyśleć, świeże powietrze dobrze mi robi. Poza tym nie chcę zanieczyszczać wam mieszkania dymem.
- Nie wiedziałam, że palisz.
- Nie palę. – Mówi twardo, a do mnie dociera, że jemu też nie jest lekko. Do tej pory koncentrowałam się na tym, że Was stracę. Byłam egoistką. A w tej całej sytuacji jest jeszcze On. Jemu jest jeszcze gorzej. Bo Ona nie jest moją przyjaciółką, nawet jej nie znam. Fakt, już wiele razy starałam się popatrzeć na to z jej punktu widzenia. Jak ja bym się czuła, gdybym dowiedziała się, że mnie zdradzasz. Mogłabym mieć wyrzuty sumienia, chociażby ze względu na damską solidarność. Ale Ty jesteś jego przyjacielem, a On tak Cię rani. Zżerają go wyrzuty sumienia, ale podobnie jak ja, nie ma siły się z tego wyrwać.
   Gasi papierosa w popielniczce, odwraca się do mnie i chwyta moją twarz w dłonie. Gładzi mnie po policzkach, intensywnie wpatruje się w oczy. Uśmiecham się delikatnie, chcę jakoś dodać mu otuchy.
- To jest chore. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym teraz wrócić do siebie i nigdy już tu nie przyjść. Byłbym gotów zakończyć naszą znajomość, mógłbym kompletnie się od niego odciąć. Byleby tylko już dłużej nie wbijać mu noża w plecy. Chciałbym to wszystko ułatwić. Sobie i tobie. Bo widzę jak się męczysz i to sprawia mi największy ból. I ta świadomość, że on kiedyś się dowie. I nas znienawidzi. – Bierze głęboki wdech, a ja walczę z łzami. Po chwili ponownie się odzywa. – Nie jestem w stanie z ciebie zrezygnować. Nie mogę sobie wyobrazić, że nie będę czuł twojego dotyku, chociażby przez chwilę. Jestem cholernym egoistą, ale po prostu nie mam w sobie takiej siły. – Kończy smutno, po czym mija mnie i kieruje się do środka. Zostaję sama na balkonie, wyjmuję papierosa i zapalam. Dym mnie uspokaja, już nie czuję napływających mi do oczu łez. Podchodzi, całuje mnie w głowę, a po chwili słyszę trzask drzwi. Wzdycham, wracam do łóżka i resztę nocy spędzam sama, zastanawiając się, dlaczego jestem taką suką.
   Dzwonisz rano. Pytasz, czy był, czy wziął płyty, co robiłam wieczorem, czy żałuję, że nie pojechałam, tak bardzo jak on, jakie mam plany na dziś. Mam ściśnięty żołądek, bo tylko na dwa pierwsze pytania odpowiedziałam całkiem szczerze. Rozmawiamy krótko, wymiguję się zajęciami. Kiedy się rozłączasz, jestem w rozsypce. Czuję się paskudnie brudna, jakby wszystkie kłamstwa, których chyba było z milion w zaledwie jednej, dziesięciominutowej rozmowie, zostawiły po sobie brudne smugi. Pozwalam kilku pojedynczym łzom spłynąć swobodnie po policzku, a potem, kiedy wreszcie biorę się w garść, gotowa przeżyć kolejny, pełen obłudy dzień, idę do łazienki, maluję się i wychodzę z mieszkania.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 3


   Kiedy wracam z uczelni, akurat się pakujesz. Jesteś już po treningu. Uśmiechasz się do mnie i po raz kolejny pytasz, czy nie chcę jechać z Tobą. Kręcę przecząco głową, mam jutro rano zajęcia. Przygotowujemy się do Mistrzostw Polski w hip-hopie, nie mogę sobie odpuścić. Kiwasz smutno głową, nie chcesz się ze mną rozstawać na cały weekend. Całuję Cię i mówię, że dawno nie widziałeś się z rodziną, na pewno się za Tobą stęsknili. Ja jakoś wytrzymam. Przytulasz mnie, składasz na moich ustach ostatni pocałunek i wychodzisz. Zamykam za Tobą drzwi, ale Ty jeszcze wspominasz, że On wpadnie po jakieś płyty. Uśmiecham się, kiwając głową, staram się nie okazywać emocji. Wiem, że poprosiłeś go, żeby dotrzymał mi towarzystwa, nienawidzisz myśli, że przez Ciebie spędzam samotnie wieczór. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo chciałabym sama się nudzić. Ale skąd możesz wiedzieć, że nawet nie musisz go prosić, żeby się mną zajął. Zrobiłby to, nawet gdybyś nie wspomniał, że wyjeżdżasz. Zawsze to robi.
   Trening kończy się koło siódmej, do domu wracam na piechotę. Muszę ochłonąć, pomyśleć, a świeże powietrze dobrze mi robi. Jakiś kilometr od mieszkania, koło mnie zwalnia samochód. Spoglądam zainteresowana. Szyba opada, to On. Uśmiecha się do mnie w ten swój seksowny sposób i pyta, czy nie potrzebuję podwózki. Mówi, że jest zimno, późno i nie powinnam wracać sama. Bez wahania wsiadam do środka. W drodze zachowujemy się jak dobrzy przyjaciele, którymi chyba jesteśmy. Żartuje, a ja nie mogę przestać się śmiać. To w nim uwielbiam, jest przepełniony pozytywną energią. Wchodzimy na górę, a ja zaczynam się denerwować. Nie powinnam wpuszczać go do środka. Ręce mi drżą, nie mogę trafić do zamka. On w milczeniu chwyta moją dłoń. Przechodzi mnie dreszcz, chyba to zauważa, bo uśmiecha się pod nosem. Bierze klucze do ręki i otwiera drzwi. Wchodzimy do środka.
- Miałem przyjść po płyty. – Mówi, a ja parskam śmiechem.
- Zostawił je chyba w salonie na biurku. Zaparzę herbatę. – Zachowujemy się zupełnie zwyczajnie, jakby ta cała sytuacja była zupełnie zwyczajna. Jest. Zawsze staramy się zachować pozory normalności. Jakbyśmy byli znajomymi. Tylko znajomymi.
   Jestem w trakcie przygotowywania kolacji, kiedy czuję Jego dłonie na swoich biodrach i oddech na karku. Delikatnie całuje mnie w szyję, a ja staram się nie pociąć sobie palców.
- Tęskniłem. – Szepcze, a ja śmieję się dźwięcznie.
- Nie jesteś przypadkiem głodny? – Pytam. Ostrożnie wyjmuje mi nóż z ręki i odwraca przodem do siebie. Wpija się w moje usta, a ja już dłużej nie umiem udawać, że to na mnie nie działa. Woda się gotuje, a On nadal całuje mnie namiętnie. W końcu, kiedy czuję jego ciepłe dłonie pod moją bluzką, odnajduję resztki silnej woli i go od siebie osuwam. Patrzy na mnie smutno. Uśmiecham się i gładzę go po policzku.
- Zjedzmy, co? Umieram z głodu. – Jakby na potwierdzenie tych słów, w moim brzuchu zaczyna głośno burczeć, a On wybucha śmiechem.
- Przepraszam, w ogóle nie zainteresowałem się twoimi potrzebami. – Mówi rozbawiony, a ja szturcham go w ramię. Bierzemy kanapki i kubki z herbatą, po czym rozsiadamy się wygodnie na kanapie. W telewizji leci jakiś thriller. Po kolacji obejmuje mnie ramieniem, a ja wtulam się w niego. Przy nim czuję się inaczej, niż przy Tobie. Jest delikatniejszy, bardziej ostrożny, jakby bał się, że może mnie spłoszyć, że ucieknę od niego. Ty jesteś pewny siebie, myślisz, że masz mnie na wyłączność. Kiedy o tym myślę, zbiera mi się na płacz. Wstaję, ocieram lekko policzek i chcę pójść do kuchni się uspokoić, posprzątać, ale On chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie. Sadza mnie na swoich kolanach. Ociera mi łzy, styka swoje czoło z moim i wzdycha.
- Mi też jest ciężko. – Szepcze, a z moich oczu spływa teraz już potok łez. Całuje mnie delikatnie.
- W co my się wplątaliśmy? To okropne. – Mówię. On patrzy mi w oczy, a ja tonę. Co raz bardziej wpadam w tą mieszaninę uczuć, a On mi tego nie ułatwia. Tonę w jego spojrzeniu, w jego ramionach, a co najgorsze, nie chcę się wydostać. Nie chcę, żebyś przyszedł i mnie uwolnił. Jest mi cholernie dobrze.
***
Miało być w środę, ale zawaliłam. Przepraszam.
Jest tu kto?