Rozmawiamy
przez całą noc. Mówi, że zerwał z nią, wybrał mnie. To tylko jeszcze pogorszyło
mój stan. On był do tego zdolny, podjął decyzję, a ja nadal miotami się między
Wami. Pociesza mnie, nie oczekuje ode mnie tego samego. Zrozumie, jeśli potrzebuję
jeszcze czasu, ale daje mi do zrozumienia, że tak nie może dalej być. To musi
się skończyć, trzeba się zdecydować, co dalej. Ja to wiem. Gorzej z wykonaniem.
Zasypiam nad ranem, w jego ramionach,
spokojna, przekonana, że jakoś z tego wybrniemy. Budzą mnie promienie słońca,
spoglądam na zegarek. Zrywam się z łóżka, ubieram szybko i pędzę do łazienki.
Zaspałam, już jestem spóźniona na trening. W kuchni staję jak wryta. To On,
robi śniadanie. Z uśmiechem krząta się po pomieszczeniu, przygotowuje talerze.
Jestem oniemiała, Ty nigdy tak nie robiłeś. Zawsze ja wstawałam wcześniej, żeby
coś zrobić, ewentualnie tylko mi pomagałeś. Wiem, że będzie mu przykro jak go
tak zostawię, ale nie mam czasu. Podchodzę szybko, całuję namiętnie, biorę do
ręki kubek z kawą, wypijam jednym tchem i przepraszam, że nie mogę zostać. Jest
zawiedziony, a mi łamie się serce. Gładzę go po policzku, przytulam się, a On
ze śmiechem mówi, że w tym czasie już bym zjadła. Kręcę głową i szybko
wychodzę. Zostawiam mu klucze, a On jednocześnie prawi mi kazanie, że długo tak
nie pociągnę. Wie, że od dawna nie jadłam treściwego posiłku, ale zbywam go
machnięciem ręki. Piętnaście minut później rozgrzewam się już razem z innymi
tancerzami.
Muzyka i ruch pomagają mi choć na chwilę
zapomnieć o Tobie, o nim, o tej sytuacji. Niestety, zmęczenie daje o sobie
znać, ponownie piję kawę za kawą. Ludzie nic nie mówią, wielu z nich jest w
podobnym stanie. Tylko Maryśka zauważa, że coś jest nie tak, ale na szczęście
się nie odzywa. Jest moją najlepszą przyjaciółką, mimo to, nie mogę jej powiedzieć.
Nie chcę, żeby mnie osądzała. Nie jestem gotowa, żeby usłyszeć od kogoś, że
jestem suką. Sama to wiem, ale świadomość, że inni też tak uważają, tylko
pogorszyłaby wszystko. O ile jeszcze się da.
Wychodzę z budynku i zauważam jego samochód.
Przyjechał, czeka na mnie. Uśmiecham się z wdzięcznością. Chce mnie zabrać na
obiad, kolację, cokolwiek, ale proszę, żebyśmy po prostu pojechali do domu.
Kiwa głową, jednak tym razem lądujemy u niego. Mówi, że już i tak za dużo czasu
u Nas spędził. Czuje się niekomfortowo. Wiem, jak to jest. Kiedy Ona
wyjeżdżała, a ja byłam u niego, też miałam wrażenie, że zaraz wejdzie i odkryje
prawdę. Teraz już jej nie ma, nie mam się czym martwić.
Lubię jego mieszkanie. Jest tak inne od
naszego. Mniejsze, przytulniejsze, skromniej urządzone. Nie ma dużo rzeczy.
Kładę się na kanapie i przymykam oczy. Jestem zmęczona, ale nie mogę zasnąć.
Wieczorem muszę wrócić do siebie, Ty możesz przyjechać lada moment. Staram się
zrelaksować, ale Twój obraz cały czas pojawia się przed moimi oczami. On robi
herbatę, a po chwili pojawia się koło mnie z dwoma kubkami napoju. Potem siada
obok i mocno mnie przytula. Mówi, że wyglądam tragicznie, a ja wybucham
śmiechem. Wpija się w moje usta, a ja czuję, jak bardzo jestem spragniona jego pocałunków.
Tym razem szybciej niż zwykle pozbywamy się ubrań. Jest delikatny, czuły,
obchodzi się ze mną jak z najdroższym skarbem. Jest mi cudownie, mam wrażenie,
jakby wszystkie moje problemy odpłynęły, zniknęły w innej rzeczywistości,
dotyczyły kogoś zupełnie innego. Ponownie zamykamy się w naszym własnym
świecie.
Odwozi mnie do domu i pyta, czy ma wejść.
Kręcę głową. Muszę sama uporać się ze swoimi uczuciami, myślami i emocjami.
Całuje mnie delikatnie, gładzi po policzku i zostawia na chodniku. A kiedy już
mam wejść do budynku, słyszę dźwięk opuszczanej szyby i jego głos.
- Hej, mała!
– Odwracam się z uśmiechem i patrzę na niego zaciekawiona. Lubię, jak tak do
mnie mówi. – Kocham cię.
Zostawia mnie oniemiałą pod drzwiami
kamienicy. Samotną jak nigdy i zagubioną jeszcze bardziej niż wczoraj.
***
Matko, takich emocji jak na ostatnich meczach Skry i Resovii, to jeszcze nie przeżyłam.
To ostatnia część, gdy moje cudowne natchnienie jeszcze trwało. Później jest już tylko gorzej,
z góry Was przepraszam.