Budzę się
parę godzin później. Ze zdziwieniem stwierdzam, że On siedzi na krześle przy
łóżku i przygląda mi się uważnie.
- Co ty tu
robisz? - Pytam zdezorientowana.
- Chciałem
cię zobaczyć, a wiedziałem, że on już dzisiaj nie przyjdzie.
- Myślałam,
że lekarz miał na myśli was obu.
-
Najwidoczniej nie. Poza tym i tak skończył już swoją zmianę i pewnie nie
wtajemniczył kolegi w to, że ma tu nikogo nie wpuszczać. – Wzrusza ramionami.
Chwyta mnie za rękę, wbija wzrok w nasze splecione palce. Przeprasza za to, że
mi nie pomógł, że nie przyłożył większej wagi do tego, jak się odżywiałam.
Wzdycham z irytacją i mówię, że i tak by mnie nie przekonał. Marszczy brwi i
patrzy na mnie z wyrzutem.
- Mówię ci,
to wszystko przez to, że nie zjadłaś wtedy tego śniadania, które zrobiłem. –
Wybucham głośnym śmiechem, a jego twarz się rozpromienia. Zaczynamy znowu
żartować i rozmawiać o rzeczach zupełnie błahych. Nadal trzyma moją rękę i
chyba nie ma zamiaru jej puszczać, a ja nie mam nic przeciwko. Czuję dziwne
ciepło w okolicy brzucha, kiedy spędzamy tak razem czas. Kompletnie zapominam o
Tobie, a kiedy On wychodzi i żegna się ze mną z uśmiechem, mam wrażenie, że
Ciebie nie ma. I że nigdy Cię nie było. To uczucie znika wraz z nim, ale
doskonale wiem, że było. Łzy spływają mi po policzkach, osuwam się po
poduszkach i chcę umrzeć. Wydaje mi się, że to byłoby najlepsze wyjście z tej
sytuacji.
Zostaję w szpitalu dłużej niż ktokolwiek
mógł przypuszczać. Okazuje się, że mój stan jest jednak poważniejszy i nie spowodowało
go przemęczenie czy stres. Najzwyczajniej w świecie jestem chora, a lekarze jak
na złość nie chcą mi powiedzieć, o co chodzi. Przychodzisz codziennie, w
odróżnieniu od niego. Pytam Cię, czemu nie towarzyszy Ci, ale zbywasz mnie,
mówiąc, że pokłóciliście się i to nie jest już to samo, co kiedyś. Patrzę na
Ciebie przerażona, ale Ty zapewniasz, że wszystko jest w porządku. Po prostu
nie jesteście już przyjaciółmi, ale ja nie rozumiem, jak to możliwe. Podobno
faceci są lepszym wzorem kompanów niż kobiety, a Wy poróżniliście się o
błahostkę. Mam zamiar z nim o tym porozmawiać, ale jakoś nie chce przyjść, a
dzwonić nie wypada.
W końcu i moi szanowni rodzice,
zaniepokojeni stanem córki, pojawiają się w szpitalu. Nagle pełni troski,
zmartwieni jak nigdy, pałający miłością do córeczki. Po prostu cudowni. To Ty
do nich zadzwoniłeś, uważasz, że powinni wiedzieć, że coś mi jest. Nie jestem
Ci za to wdzięczna, ładnie powiedziawszy. Wiesz, że mój kontakt z nimi
ogranicza się do minimum, nasze relacje nie są najlepsze. Całe szczęście wraz z
nimi przyjeżdża też mój brat, a to jakoś wynagradza mi ich zrzędzenie. Siostra
również się pojawia, ale jest tak, jakby jej nie było, cały czas siedzi koło
Ciebie. Zawsze Cię uwielbiała, w końcu jesteś jej ukochanym siatkarzem. Jest to
jeden z powodów, dla których mnie nienawidzi i kocha zarazem. To dzięki mnie
Cię poznała. Ale Ty nie zwracasz na nią uwagi, bardziej interesujesz się moim
wciąż pogarszającym się stanem zdrowia. Lekarze nadal milczą, robią mi setki
badań i chyba starają się znaleźć przyczynę, ale nie bardzo im to wychodzi. A
ja zaczynam być coraz bardziej przerażona.
***
Tu już kompletnie nie miałam pomysłu. Przepraszam za tą beznadziejność :<
To nie jest beznadziejność.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że brakiem Jego wizyt jest faktycznie kłótnia, a nie coś gorszego.