środa, 20 marca 2013

Rozdział 9


    Czasami przychodzą takie dni, kiedy zupełnie nic nas nie cieszy. Jesteśmy zamknięci w stanie otępienia, nic do nas nie dociera. Wydaje nam się, że już nic nam nie pomoże, że osiągnęliśmy dno zupełne. Wtedy zazwyczaj zatracamy się w cierpieniu, jesteśmy obojętni na wszystko. Czy ja właśnie jestem w takim stanie? Chyba tak. Choroba mnie przytłacza, wszyscy naokoło chcą mnie pocieszyć, starają się  robić dobrą minę do złej gry. Ale nawet oni wiedzą, że nie jest wesoło. Lekarze nadal nic nie mówią, a ze mną z dnia na dzień jest coraz gorzej.
   Wyjeżdżasz. Macie zgrupowanie kadry i musisz na nim być. Zbliża się Puchar Świata w Japonii, musicie się przygotować.  Nie chcesz mnie zostawiać. Nie mówisz tego głośno, ale boisz się, że jak wrócisz, to mnie już nie będzie. Też się boję. Ale nie możesz zostać. Nie chcę, żebyś przez moją chorobę zaprzepaścił wielką szansę. Uspokajam Cię, że to tylko miesiąc, że zostają ze mną rodzice, że wszystko będzie dobrze. Sama staram się w to uwierzyć.
   Lekarze łaskawie informują, że czeka mnie szereg operacji, które mogą lub nie poprawić mój stan zdrowia. Pierwsza zaplanowana na jutro, a reszta zależnie od postępu choroby. Czuję się coraz gorzej, nie mam nawet siły wstawać z łóżka. Już wiadomo, że mistrzostwa mnie ominą. Jestem zła na siebie, bo zachorowałam w najmniej odpowiednim momencie. Jestem zła, że w ogóle zachorowałam, bo bądźmy szczerzy – nie jestem w tym najlepsza. Nie umiem siedzieć bezczynnie, nudzić się, czekać, aż podadzą mi jedzenie, lekarstwa, nie potrafię leżeć w ciepłym łóżku. Ale największe trudności sprawia mi po prostu utrzymywanie, że wszystko jest w porządku, a jeśli nie, to kiedyś będzie. I chyba ludzie przestają się na to nabierać. A ja powoli zdaje sobie sprawę, że może to jest kara, za to wszystko, co robię. Może naprawdę  umrę i w ten sposób uwolnię Was od ciężaru mojej osoby. Nie będę już Was ranić. On nie będzie musiał nic Ci mówić. Zachowacie tą piękną przyjaźń. A ja dostanę wreszcie to, na co zasłużyłam. I chyba już nawet się nie boję.
   Może to zabrzmi bardzo płytko i bezdusznie, ale cieszę się, że Cię nie ma. Mogę odetchnąć, nie muszę już tyle kłamać. Mam czas, żeby wszystko przemyśleć. I zdaję sobie sprawę, że tęsknię za nim bardziej, niż za Tobą. Jest mi dziwnie z tą świadomością, czuję, jakbym już wiedziała, co zrobię, kiedy wrócisz. Próbuję sobie wmówić, że nie jestem gotowa, że nie chcę Cię zranić, ale jeśli tak nie postąpię, to będzie jeszcze gorzej.
  
- Kochanie, co się dzieje? – Pyta mama, kiedy przychodzi następnego dnia, a ja siedzę zalana łzami.
- Nic mamo, to ten szpital. Mam już trochę dość. Mistrzostwa mnie omijają. – Kłamię jak z nut. Co dziwne, co raz lepiej mi to wychodzi.
- Córciu, dobrze wiesz, że to nie prawda. Ja też to wiem. Dzieje się z tobą coś niedobrego i nie chodzi tylko o to, że jesteś chora. Zauważyłam już odkąd przyjechaliśmy. Jesteś inna. Już nie jesteś tak radosna, jak kiedyś. – Wzdycham. Zawsze pierwsza widziała, że coś jest nie tak. Nawet najlepsze kłamstwa nie pomogą.
- Nie wiem, co czuję mamo. – Mówię wreszcie z żalem. – Pogubiłam się w tym wszystkim.
- Chodzi o tego twojego siatkarza? – Kiwam lekko głową, a ona uśmiecha się ze zrozumieniem. – Do niczego się nie zmuszaj. Udawane uczucie jest gorsze od najboleśniejszej prawdy. Obojgu wam będzie lepiej, jeśli powiesz mu, co się dzieje.
- Zakochałam się w jego przyjacielu, mamo. Myślisz, że naprawdę wyjdzie na tym lepiej, jeśli mu powiem? Proszę cię.
***
Najgorszy czas. Czy ktoś mi powie, czemu takie rzeczy przytrafiają się tak wspaniałym ludziom? Oczywiście no, nie mówię tu o opowiadaniu. Pomęczę Was tym jeszcze dwa razy :*

2 komentarze:

  1. Czasem już tak, niestety jest i nic nie da się z tym zrobić. Odcinek cudowny, w końcu do niej coś zaczyna docierać...
    Zapraszam do siebie, coś całkiem nowego http://zielony-gaj.blogspot.com/
    Przepraszam za spam

    OdpowiedzUsuń
  2. Dwa razy to za mało!
    Faktycznie, czas jest beznadziejny...
    Nie wiem, powinna sobie przed śmiercią poukładać to wszystko, żeby zostawić ich nieskłóconych. Bo ona umiera, prawda?

    OdpowiedzUsuń