piątek, 5 kwietnia 2013

Rozdział 11


   Siadam zmęczony na boisku i wyciągam nogi przed siebie. Po chwili dołączają do mnie pozostali zawodnicy. Nikt się nie odzywa, nie mamy na to ani sił, ani ochoty. Boli to, że graliśmy naprawdę dobrze, ale mimo to przegraliśmy. Niestety On jest niepowstrzymany na własnym boisku. Tym, które kiedyś dzieliliśmy wspólnie.
   Rozglądam się po hali, która jeszcze rok temu była moją halą. Czułem się tutaj jak w domu. W Bydgoszczy nie jest mi już tak dobrze, ale powoli się przyzwyczajam. Zauważam Cię, podchodzisz do niego w podskokach, jesteś naprawdę szczęśliwa. On zresztą też. Przytula Cię mocno i składa na Twoich ustach długi pocałunek. Czuję mocne ukłucie w sercu, odwracam wzrok. Minęło dużo czasu, ale nadal boli tak samo. Najgorsze jest to, że nie umiem być na Was wściekły. Próbowałem, naprawdę próbowałem. Jednak moja miłość do Was jest zbyt silna i mi na to nie pozwala. Cieszę się Waszym szczęściem. Dopiero teraz widzę, jak bardzo do siebie pasujecie. Byłem idiotą, że nie zauważyłem niczego wcześniej. Oszczędziłbym Nam dużo cierpień. Może udałoby się Nam zachować przyjaźń. Na pewno nie zostałbym w Bełchatowie, bo patrzenie na Waszą miłość sprawia mi fizyczny ból. Ale mógłbym chociaż słyszeć Twój głos od czasu do czasu, głos, którego tak bardzo mi brakuje.
   Nie mam do Was żalu. Miłość nie wybiera. To Twoje słowa. Pamiętam, jak wypowiedziałaś je, kiedy pojechaliśmy na weekend do gór. Było Nam wtedy naprawdę dobrze. Nie wiem, może powiedziałaś to świadomie. Może już wtedy byłaś zakochana w moim przyjacielu. Nie jest to teraz ważne. Stało się. Jestem wdzięczny Bogu, że Cię poznałem, że mogliśmy być razem, dane Nam było dzielić razem życie, nawet jeśli było to czasowe. Było Nam dobrze. I to mnie cieszy.
   Słyszałem, że jesteś w ciąży. Kiedy przyglądam Ci się dokładniej, zauważam już lekko zaokrąglony brzuszek. Chciałbym do Ciebie podejść, pogratulować Wam. Ale chyba nie dałbym rady. Jeszcze nie teraz. Dostałem zaproszenie na Wasz ślub, który odbył się dwa miesiące temu. Miałem zamiar pójść, pokazać Wam, że nie chowam urazy, że cieszę się razem z Wami. Byłem już nawet ubrany, stałem pod kościołem. Ale kiedy zobaczyłem Cię, w tej pięknej, białej sukni, tak olśniewającą i ogromnie szczęśliwą, coś we mnie pękło. Rozpłakałem się jak mały chłopiec. Wielokrotnie wyobrażałem sobie, że to w moją stronę będziesz szła, że to ja będę czekał na Ciebie przy ołtarzu. Kiedy pojechałem wtedy do rodziców, rozglądałem się nawet za pierścionkiem zaręczynowym. Zapomniałem o tym kompletnie, kiedy po powrocie zastałem Cię w szpitalu. Potem pojechałem do Japonii i jakoś nie było czasu. Przypomniałem sobie w samolocie, kiedy wracałem. Ale wtedy było już za późno, już podjęłaś decyzję. Może gdybym pomyślał o tym wcześniej, teraz to moja dziecko nosiłabyś pod sercem. A może po prostu złamałabyś mi serce w o wiele gorszy sposób, mówiąc dobitnie nie, kiedy klęczałbym przed Tobą z wyciągniętym pudełeczkiem.
   Cóż, widać tak miało być. Nadal pocieszam się myślą, że przynajmniej wiem, że On Cię nie skrzywdzi. Zawsze mogłaś mnie zostawić dla jakiegoś kompletnego frajera. Tego bym chyba nie przeżył.
   Ponownie spoglądam na Was i nagle Nasze spojrzenia się krzyżują. Mam wrażenie, że patrzymy na siebie przez wieczność. W końcu uśmiechasz się do mnie delikatnie, jakbyś bała się mojej reakcji. Ale ja rozluźniam się i odwzajemniam uśmiech. Twoje usta rozciągają się jeszcze szerzej, a ja unoszę w górę kciuk.
   Kto wie, może to jest właśnie nowy początek. Dla mnie, dla Nas. Może uda Nam się odbudować przyjaźń, którą mieliśmy. Byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, gdybym mógł uczestniczyć w Waszym szczęściu. I wydaje mi się, że zrobiliśmy ku temu właśnie pierwszy krok.
***
Przepraszam za to lekkie opóźnienie, ale choroba mnie zaatakowała dość niespodziewanie. 
A więc to jest koniec. Miały się pojawić imiona bohaterów, ale zdecydowałam się na takiego małego trolla :D Pierwotnie ten rozdział wyglądał zupełnie inaczej. Jednak doszłam do wniosku, że Wy macie swoich bohaterów, ja mam swoich i niech tak zostanie. 
Nowe opowiadanie jest już gotowe, pojawi się tutaj. Zapewne początek w weekend, a potem zobaczymy ;)
A więc, mam nadzieję, do zobaczenia!

środa, 27 marca 2013

Rozdział 10


   Uśmiecham się radośnie i przekraczam wolno próg Naszego mieszkania. Mój brat kładzie torbę ze wszystkimi rzeczami, które zebrałam podczas tego miesięcznego pobytu w szpitalu, koło komody na korytarzu i uśmiecha się pokrzepiająco.
- Jesteś pewna, że nie chcesz, żebym został? Nie powinnaś być sama, szczególnie teraz, jak dopiero co wyszłaś ze szpitala.
- Tak, jestem pewna. Nie potrzebuję niańki, poza tym będę sama tylko do soboty. Przeżyję.
   Wychodzi, wraca do Krakowa, a ja podrzucam w dłoniach telefon. Po kłótni z mamą, która oczywiście nawyzywała mnie od idiotek, po tym, jak powiedziałam jej o moich uczuciach, nie jestem pewna, czy chcę, żebyś wiedział, że już wróciłam. Może się martwisz, ale wiem, że jak tylko zadzwonię, będziesz chciał pogadać na skype’ie, a ja nie jestem jeszcze na to gotowa. W końcu piszę sms’a, ale nie do Ciebie. Do niego. Reakcja jest natychmiastowa.
- Jak się czujesz? Już wszystko dobrze? – Pyta zatroskany, a ja oddycham z ulgą. Nie jest zły, że tak długo się nie odzywałam. Na jego miejscu nie chciałabym siebie znać, ale co ja tam wiem.
- Taak, muszę jeszcze chodzić na jakieś badania, ale już jest okej. Kiedy wracacie? Stęskniłam się za tobą. – Mówię cicho i spuszczam wzrok. W słuchawce zalega głucha cisza, a ja boję się, że się rozłączył, ale kiedy mam już zamiar się odezwać, On robi to pierwszy.
- W piątek, ale w Bełchatowie będę dopiero w niedzielę wieczorem. Też za tobą tęsknię. Jak cholera. Ale dobrze wiesz, że musisz wybrać. Nie wytrzymam dłużej takiej sytuacji. I ty też nie.
- Już wybrałam.

   Leżę wyciągnięta na kanapie i przełączam bezmyślnie kanały w telewizji. Jestem zmęczona nic nie robieniem i nie mam pomysłu na siebie. Niby muszę odpoczywać, ale wcale mi się to nie uśmiecha. Już mam zadzwonić do Maryśki, kiedy słyszę dźwięk przekręcanych kluczy. Momentalnie sztywnieję, dłonie zaczynają mi się pocić, zasycha mi w gardle. Nie powiedziałam Ci, że już jestem w domu. Zapomniałam, że wracasz dzisiaj. Uh. Już wróciłeś.
   Wchodzisz do mieszkania zawalony torbami, na twarzy błąka Ci się ten nonszalancki uśmiech, którym podbiłeś moje serce. Wiem, że zajęliście drugie miejsce, jesteś pewnie kurewsko z siebie zadowolony, chociaż nie grałeś w każdym meczu. Rzucasz wszystko na podłogę, rozbierasz się powoli. Nie zauważasz mojej kurtki na wieszaku, ani butów pod lustrem. Wstaję powoli z kanapy i uśmiecham się delikatnie, kiedy stajesz jak wryty w wejściu do salonu. Usta rozciągają Ci się jeszcze szerzej, jednym krokiem przemierzasz dzielącą nas odległość i już po chwili tonę w Twoich ramionach.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś cała i zdrowa. – Szepcze mi do ucha. Odsuwa mnie trochę i przygląda mi się rozpromieniony. – Od kiedy jesteś w domu? Czemu nie zadzwoniłaś? Martwiłem się!
- Od poniedziałku. Nie chciałam cię dekoncentrować przed tymi najważniejszymi spotkaniami. Przepraszam. – Znowu przytulasz mnie mocno, a ja zbieram się w sobie. Teraz albo nigdy. Lekko wyswobadzam się z Twoich objęć. Spoglądasz na mnie z uniesionymi brwiami.
- Musimy pogadać.
***
Kurek czy Winiar, Winiar czy Kurek? Mam już nowe w zanadrzu, ale nie umiem się zdecydować.
Chyba, że nic. Tak też może być. 

środa, 20 marca 2013

Rozdział 9


    Czasami przychodzą takie dni, kiedy zupełnie nic nas nie cieszy. Jesteśmy zamknięci w stanie otępienia, nic do nas nie dociera. Wydaje nam się, że już nic nam nie pomoże, że osiągnęliśmy dno zupełne. Wtedy zazwyczaj zatracamy się w cierpieniu, jesteśmy obojętni na wszystko. Czy ja właśnie jestem w takim stanie? Chyba tak. Choroba mnie przytłacza, wszyscy naokoło chcą mnie pocieszyć, starają się  robić dobrą minę do złej gry. Ale nawet oni wiedzą, że nie jest wesoło. Lekarze nadal nic nie mówią, a ze mną z dnia na dzień jest coraz gorzej.
   Wyjeżdżasz. Macie zgrupowanie kadry i musisz na nim być. Zbliża się Puchar Świata w Japonii, musicie się przygotować.  Nie chcesz mnie zostawiać. Nie mówisz tego głośno, ale boisz się, że jak wrócisz, to mnie już nie będzie. Też się boję. Ale nie możesz zostać. Nie chcę, żebyś przez moją chorobę zaprzepaścił wielką szansę. Uspokajam Cię, że to tylko miesiąc, że zostają ze mną rodzice, że wszystko będzie dobrze. Sama staram się w to uwierzyć.
   Lekarze łaskawie informują, że czeka mnie szereg operacji, które mogą lub nie poprawić mój stan zdrowia. Pierwsza zaplanowana na jutro, a reszta zależnie od postępu choroby. Czuję się coraz gorzej, nie mam nawet siły wstawać z łóżka. Już wiadomo, że mistrzostwa mnie ominą. Jestem zła na siebie, bo zachorowałam w najmniej odpowiednim momencie. Jestem zła, że w ogóle zachorowałam, bo bądźmy szczerzy – nie jestem w tym najlepsza. Nie umiem siedzieć bezczynnie, nudzić się, czekać, aż podadzą mi jedzenie, lekarstwa, nie potrafię leżeć w ciepłym łóżku. Ale największe trudności sprawia mi po prostu utrzymywanie, że wszystko jest w porządku, a jeśli nie, to kiedyś będzie. I chyba ludzie przestają się na to nabierać. A ja powoli zdaje sobie sprawę, że może to jest kara, za to wszystko, co robię. Może naprawdę  umrę i w ten sposób uwolnię Was od ciężaru mojej osoby. Nie będę już Was ranić. On nie będzie musiał nic Ci mówić. Zachowacie tą piękną przyjaźń. A ja dostanę wreszcie to, na co zasłużyłam. I chyba już nawet się nie boję.
   Może to zabrzmi bardzo płytko i bezdusznie, ale cieszę się, że Cię nie ma. Mogę odetchnąć, nie muszę już tyle kłamać. Mam czas, żeby wszystko przemyśleć. I zdaję sobie sprawę, że tęsknię za nim bardziej, niż za Tobą. Jest mi dziwnie z tą świadomością, czuję, jakbym już wiedziała, co zrobię, kiedy wrócisz. Próbuję sobie wmówić, że nie jestem gotowa, że nie chcę Cię zranić, ale jeśli tak nie postąpię, to będzie jeszcze gorzej.
  
- Kochanie, co się dzieje? – Pyta mama, kiedy przychodzi następnego dnia, a ja siedzę zalana łzami.
- Nic mamo, to ten szpital. Mam już trochę dość. Mistrzostwa mnie omijają. – Kłamię jak z nut. Co dziwne, co raz lepiej mi to wychodzi.
- Córciu, dobrze wiesz, że to nie prawda. Ja też to wiem. Dzieje się z tobą coś niedobrego i nie chodzi tylko o to, że jesteś chora. Zauważyłam już odkąd przyjechaliśmy. Jesteś inna. Już nie jesteś tak radosna, jak kiedyś. – Wzdycham. Zawsze pierwsza widziała, że coś jest nie tak. Nawet najlepsze kłamstwa nie pomogą.
- Nie wiem, co czuję mamo. – Mówię wreszcie z żalem. – Pogubiłam się w tym wszystkim.
- Chodzi o tego twojego siatkarza? – Kiwam lekko głową, a ona uśmiecha się ze zrozumieniem. – Do niczego się nie zmuszaj. Udawane uczucie jest gorsze od najboleśniejszej prawdy. Obojgu wam będzie lepiej, jeśli powiesz mu, co się dzieje.
- Zakochałam się w jego przyjacielu, mamo. Myślisz, że naprawdę wyjdzie na tym lepiej, jeśli mu powiem? Proszę cię.
***
Najgorszy czas. Czy ktoś mi powie, czemu takie rzeczy przytrafiają się tak wspaniałym ludziom? Oczywiście no, nie mówię tu o opowiadaniu. Pomęczę Was tym jeszcze dwa razy :*

środa, 13 marca 2013

Rozdział 8


   Budzę się parę godzin później. Ze zdziwieniem stwierdzam, że On siedzi na krześle przy łóżku i przygląda mi się uważnie.
- Co ty tu robisz? -  Pytam zdezorientowana.
- Chciałem cię zobaczyć, a wiedziałem, że on już dzisiaj nie przyjdzie.
- Myślałam, że lekarz miał na myśli was obu.
- Najwidoczniej nie. Poza tym i tak skończył już swoją zmianę i pewnie nie wtajemniczył kolegi w to, że ma tu nikogo nie wpuszczać. – Wzrusza ramionami. Chwyta mnie za rękę, wbija wzrok w nasze splecione palce. Przeprasza za to, że mi nie pomógł, że nie przyłożył większej wagi do tego, jak się odżywiałam. Wzdycham z irytacją i mówię, że i tak by mnie nie przekonał. Marszczy brwi i patrzy na mnie z wyrzutem.
- Mówię ci, to wszystko przez to, że nie zjadłaś wtedy tego śniadania, które zrobiłem. – Wybucham głośnym śmiechem, a jego twarz się rozpromienia. Zaczynamy znowu żartować i rozmawiać o rzeczach zupełnie błahych. Nadal trzyma moją rękę i chyba nie ma zamiaru jej puszczać, a ja nie mam nic przeciwko. Czuję dziwne ciepło w okolicy brzucha, kiedy spędzamy tak razem czas. Kompletnie zapominam o Tobie, a kiedy On wychodzi i żegna się ze mną z uśmiechem, mam wrażenie, że Ciebie nie ma. I że nigdy Cię nie było. To uczucie znika wraz z nim, ale doskonale wiem, że było. Łzy spływają mi po policzkach, osuwam się po poduszkach i chcę umrzeć. Wydaje mi się, że to byłoby najlepsze wyjście z tej sytuacji.
   Zostaję w szpitalu dłużej niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Okazuje się, że mój stan jest jednak poważniejszy i nie spowodowało go przemęczenie czy stres. Najzwyczajniej w świecie jestem chora, a lekarze jak na złość nie chcą mi powiedzieć, o co chodzi. Przychodzisz codziennie, w odróżnieniu od niego. Pytam Cię, czemu nie towarzyszy Ci, ale zbywasz mnie, mówiąc, że pokłóciliście się i to nie jest już to samo, co kiedyś. Patrzę na Ciebie przerażona, ale Ty zapewniasz, że wszystko jest w porządku. Po prostu nie jesteście już przyjaciółmi, ale ja nie rozumiem, jak to możliwe. Podobno faceci są lepszym wzorem kompanów niż kobiety, a Wy poróżniliście się o błahostkę. Mam zamiar z nim o tym porozmawiać, ale jakoś nie chce przyjść, a dzwonić nie wypada. 
   W końcu i moi szanowni rodzice, zaniepokojeni stanem córki, pojawiają się w szpitalu. Nagle pełni troski, zmartwieni jak nigdy, pałający miłością do córeczki. Po prostu cudowni. To Ty do nich zadzwoniłeś, uważasz, że powinni wiedzieć, że coś mi jest. Nie jestem Ci za to wdzięczna, ładnie powiedziawszy. Wiesz, że mój kontakt z nimi ogranicza się do minimum, nasze relacje nie są najlepsze. Całe szczęście wraz z nimi przyjeżdża też mój brat, a to jakoś wynagradza mi ich zrzędzenie. Siostra również się pojawia, ale jest tak, jakby jej nie było, cały czas siedzi koło Ciebie. Zawsze Cię uwielbiała, w końcu jesteś jej ukochanym siatkarzem. Jest to jeden z powodów, dla których mnie nienawidzi i kocha zarazem. To dzięki mnie Cię poznała. Ale Ty nie zwracasz na nią uwagi, bardziej interesujesz się moim wciąż pogarszającym się stanem zdrowia. Lekarze nadal milczą, robią mi setki badań i chyba starają się znaleźć przyczynę, ale nie bardzo im to wychodzi. A ja zaczynam być coraz bardziej przerażona.
***
Tu już kompletnie nie miałam pomysłu. Przepraszam za tą beznadziejność :<

środa, 6 marca 2013

Rozdział 7


   Niby mogłam przewidzieć, że tak to się skończy. Wszyscy naokoło powtarzali mi, żebym wzięła się w garść. Ale nie posłuchałam. Dlatego leżę teraz w przeraźliwie białym pomieszczeniu, z mojego ciała wystaje tysiąc rurek, a lekarz prawi mi monolog już od dziesięciu minut. Pamiętam tylko, że zostanę na obserwacji do jutra, że muszę o siebie zadbać, bo zdrowie to nie przelewki i było chyba coś jeszcze o anemii. Czy wspominałam, że nienawidzę białego? I że mam alergię na szpitale?
   Wpadasz zdyszany do sali numer czterdzieści sześć na drugim piętrze. Jesteś przerażony, bo zapewne nie powiedzieli Ci, że to nic poważnego, jedynie, że znajduję się w szpitalu. Albo wręcz przeciwnie, zrobili z tego wielką aferę, stwierdzili, że mój stan jest na tyle poważny, że nie wiadomo, co będzie. Nie ważne. Ważne jest to, że nie widziałam się z Tobą od piątkowego popołudnia. Stęskniłam się? Można powiedzieć. Przyjechałeś dzisiaj rano, kiedy ja byłam już na wykładach. Potem od razu miałam trening, więc nie było nam dane się zobaczyć. Kiedy poczułam się źle? Śmieszne pytanie. Chyba od razu, jak wyjechałeś albo nawet wcześniej. Ale tak na poważnie? Od rana było ze mną źle, trzy kawy w przeciągu pięciu godzin nie pomogły. W drugiej połowie treningu, w pewnym momencie po prostu nagle świat zniknął, a ja obudziłam się trzy godziny później. A teraz Ty tu jesteś. Całujesz mnie delikatnie, mówisz, że się stęskniłeś.
- Jak mogłaś być tak lekkomyślna? – Pytasz oburzony. Ja wzruszam ramionami.
- Zwyczajnie nie wiedziałam, że mój organizm nie toleruje kawy. – Uśmiechasz się, trochę komicznie, bo chcesz być na mnie zły, ale znowu Ci nie wychodzi. Siadasz, zadajesz multum szczegółowych pytań o to, co jadłam, piłam, jak się czułam i czy widziałam się z nim. Powoli zaczynasz mnie irytować, aż wreszcie wybucham.
- Uspokój się do cholery, mówiłam już to wszystko lekarzowi, nie potrzebuję kolejny raz spowiadać się z tego, co robiłam minuta po minucie! – Już masz odpowiedzieć, ale wtedy On nieśmiało wchodzi do pomieszczenia. Uśmiecham się lekko, żeby dodać mu otuchy, bo On już wie, że mu wygarniesz. Wstajesz, witasz się z nim, a potem zaczynasz litanie. Ma spuszczony wzrok, zdecydowanie widoczne jest zmieszanie i poczucie winy wymalowane na jego twarzy. Nie zauważasz, tylko dalej gadasz. A kiedy mówisz, że mógł bardziej zwrócić uwagę na to, jak się odżywiam, ponownie irytacja bierze górę.
- Kurwa, przecież ja nie jestem małym dzieckiem, żeby ktoś musiał cały czas ze mną być! To moje życie, jem, co chcę. Nie jestem jego siostrą, dziewczyną, ani żoną, żeby był zmuszony się o mnie troszczyć, kiedy ciebie nie ma. Ma własny dom, życie i dziewczynę, nie pomyślałeś?!
- Już nie mam dziewczyny. – Wtrąca nieśmiało, a Ty spoglądasz na niego zdziwiony.
- No widzisz! To wszystko przez to, że kazałeś mu spędzać ze mną czas. – Mówię, a to Cię zawstydza. Widzisz własną winę. On patrzy na mnie przenikliwie, wie, o co mi chodzi. Wie, że mam na myśli to, że gdyby nie Ty, zapewne nie bylibyśmy teraz w to wszystko zamieszani. Nie zdradziłabym Cię, gdybyś nie sprawił, że zaczęliśmy spędzać ze sobą więcej czasu. Ja i On. Przepraszasz, a wtedy pojawia się lekarz.  Każe Wam wyjść, mówi, że potrzebuję spokoju i odpoczynku. Wtrącasz, że jesteś moim chłopakiem. Doktorek, mimo, że jest od was chyba czterdzieści centymetrów niższy, patrzy na Was twardo i odpowiada, że jego to nie interesuje. Macie wyjść. Wzdychasz z irytacją, całujesz mnie na pożegnanie i mówisz, że przyjdziesz później. Lekarz chrząka znacząco i poprawia Cię słowem jutro. Ponowie się irytujesz i kiwasz głową. Uśmiecham się, chyba polubię tego Pana. Krzyczysz za nim, żeby na Ciebie zaczekał, bo jeszcze nie skończyliście, a doktor wali Cię po ramieniu, każe ściszyć głos. Śmieję się lekko. Zdecydowanie go polubię.

środa, 27 lutego 2013

Rozdział 6


   Rozmawiamy przez całą noc. Mówi, że zerwał z nią, wybrał mnie. To tylko jeszcze pogorszyło mój stan. On był do tego zdolny, podjął decyzję, a ja nadal miotami się między Wami. Pociesza mnie, nie oczekuje ode mnie tego samego. Zrozumie, jeśli potrzebuję jeszcze czasu, ale daje mi do zrozumienia, że tak nie może dalej być. To musi się skończyć, trzeba się zdecydować, co dalej. Ja to wiem. Gorzej z wykonaniem.
   Zasypiam nad ranem, w jego ramionach, spokojna, przekonana, że jakoś z tego wybrniemy. Budzą mnie promienie słońca, spoglądam na zegarek. Zrywam się z łóżka, ubieram szybko i pędzę do łazienki. Zaspałam, już jestem spóźniona na trening. W kuchni staję jak wryta. To On, robi śniadanie. Z uśmiechem krząta się po pomieszczeniu, przygotowuje talerze. Jestem oniemiała, Ty nigdy tak nie robiłeś. Zawsze ja wstawałam wcześniej, żeby coś zrobić, ewentualnie tylko mi pomagałeś. Wiem, że będzie mu przykro jak go tak zostawię, ale nie mam czasu. Podchodzę szybko, całuję namiętnie, biorę do ręki kubek z kawą, wypijam jednym tchem i przepraszam, że nie mogę zostać. Jest zawiedziony, a mi łamie się serce. Gładzę go po policzku, przytulam się, a On ze śmiechem mówi, że w tym czasie już bym zjadła. Kręcę głową i szybko wychodzę. Zostawiam mu klucze, a On jednocześnie prawi mi kazanie, że długo tak nie pociągnę. Wie, że od dawna nie jadłam treściwego posiłku, ale zbywam go machnięciem ręki. Piętnaście minut później rozgrzewam się już razem z innymi tancerzami.
   Muzyka i ruch pomagają mi choć na chwilę zapomnieć o Tobie, o nim, o tej sytuacji. Niestety, zmęczenie daje o sobie znać, ponownie piję kawę za kawą. Ludzie nic nie mówią, wielu z nich jest w podobnym stanie. Tylko Maryśka zauważa, że coś jest nie tak, ale na szczęście się nie odzywa. Jest moją najlepszą przyjaciółką, mimo to, nie mogę jej powiedzieć. Nie chcę, żeby mnie osądzała. Nie jestem gotowa, żeby usłyszeć od kogoś, że jestem suką. Sama to wiem, ale świadomość, że inni też tak uważają, tylko pogorszyłaby wszystko. O ile jeszcze się da.
   Wychodzę z budynku i zauważam jego samochód. Przyjechał, czeka na mnie. Uśmiecham się z wdzięcznością. Chce mnie zabrać na obiad, kolację, cokolwiek, ale proszę, żebyśmy po prostu pojechali do domu. Kiwa głową, jednak tym razem lądujemy u niego. Mówi, że już i tak za dużo czasu u Nas spędził. Czuje się niekomfortowo. Wiem, jak to jest. Kiedy Ona wyjeżdżała, a ja byłam u niego, też miałam wrażenie, że zaraz wejdzie i odkryje prawdę. Teraz już jej nie ma, nie mam się czym martwić.
   Lubię jego mieszkanie. Jest tak inne od naszego. Mniejsze, przytulniejsze, skromniej urządzone. Nie ma dużo rzeczy. Kładę się na kanapie i przymykam oczy. Jestem zmęczona, ale nie mogę zasnąć. Wieczorem muszę wrócić do siebie, Ty możesz przyjechać lada moment. Staram się zrelaksować, ale Twój obraz cały czas pojawia się przed moimi oczami. On robi herbatę, a po chwili pojawia się koło mnie z dwoma kubkami napoju. Potem siada obok i mocno mnie przytula. Mówi, że wyglądam tragicznie, a ja wybucham śmiechem. Wpija się w moje usta, a ja czuję, jak bardzo jestem spragniona jego pocałunków. Tym razem szybciej niż zwykle pozbywamy się ubrań. Jest delikatny, czuły, obchodzi się ze mną jak z najdroższym skarbem. Jest mi cudownie, mam wrażenie, jakby wszystkie moje problemy odpłynęły, zniknęły w innej rzeczywistości, dotyczyły kogoś zupełnie innego. Ponownie zamykamy się w naszym własnym świecie.
   Odwozi mnie do domu i pyta, czy ma wejść. Kręcę głową. Muszę sama uporać się ze swoimi uczuciami, myślami i emocjami. Całuje mnie delikatnie, gładzi po policzku i zostawia na chodniku. A kiedy już mam wejść do budynku, słyszę dźwięk opuszczanej szyby i jego głos.
- Hej, mała! – Odwracam się z uśmiechem i patrzę na niego zaciekawiona. Lubię, jak tak do mnie mówi. – Kocham cię.
   Zostawia mnie oniemiałą pod drzwiami kamienicy. Samotną jak nigdy i zagubioną jeszcze bardziej niż wczoraj.
***
Matko, takich emocji jak na ostatnich meczach Skry i Resovii, to jeszcze nie przeżyłam.
To ostatnia część, gdy moje cudowne natchnienie jeszcze trwało. Później jest już tylko gorzej,
z góry Was przepraszam.

środa, 20 lutego 2013

Rozdział 5


   Wlewam w siebie hektolitry kawy. Siedzimy na sali już pięć godzin, a ja padam z nóg. Ludzie śmieją się, mówią, że Twoja nieobecność źle na mnie wpływa, że z tęsknoty nie mogę spać. Nie zaprzeczam, nie potwierdzam. Milcząco znoszę żarty. No, bo co im powiem? Że to nie Twój wyjazd źle znoszę, tylko ciągłe kłamstwa? Niezdecydowanie? Źle znoszę swoje życie, taka pada odpowiedź, kiedy Maryśka siada cicho koło mnie i stara się podnieść mnie na duchu. Jedyne prawdziwe zdanie, które pada z moich ust od początku treningu. Żałosne.
   Wracam do domu autobusem. Pogoda jest paskudna, czuję się pozbawiona jakichkolwiek sił, a człowiek, który dosiada się do mnie na drugim przystanku śmierdzi i próbuje mnie poderwać. Wybucham, mówię mu o wszystkich moich problemach, chamsko gnoję na koniec monologu. Całe szczęście, akurat wysiadam. On tylko patrzy na mnie osłupiały, a kiedy drzwi się za mną zamykają, słyszę jeszcze, że jestem popierdoloną wariatką. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością, wreszcie ktoś powiedział mi prawdę.
   W mieszkaniu jest przeraźliwie pusto, cisza mnie tłamsi, przygniata swoim ciężarem. Zamawiam pizzę, młody chłopak, który ją przywozi, uśmiecha się do mnie smutno i mówi, że to tylko chwilowe, że jutro jest nowy dzień i na pewno będzie lepiej. Patrzę na niego oszołomiona, w podzięce za pocieszające słowa płacę grubo więcej niż powinnam. Spoglądam w lutro, nie mogę uwierzyć, że wyglądam na tyle źle, że obcy człowiek zauważa, że mam problem. Rzeczywiście, nie wyglądam na tyle źle, tylko jeszcze gorzej. Mam podkrążone oczy, widać w nich ogromną pustkę, a w dodatku  jestem przeraźliwie blada. Wzdycham i biorę się za jedzenie. O ironio, nawet to nie sprawia mi dziś przyjemności.
   Czekam, aż przyjdzie, aż ponownie zjawi się ze swoim uśmiechem, weźmie mnie w ramiona i da mi poczucie, że nie jestem w tym wszystkim sama. Ale nie przychodzi. Znowu ryczę, oglądam horror i wpycham w siebie resztki pizzy. Czuję, że mnie mdli, zwracam wszystko, a potem kładę się na podłodze i mam wrażenie, że spadam. Coraz szybciej, gwałtowniej spadam. Przybliżam się do dna z każdą kolejną sekundą, zapadam sama w sobie. Niebezpiecznie gubię się w labiryncie uczuć i kłamstw.
   Zbliża się północ, a ja nadal siedzę bezczynnie na kanapie w salonie. Nie mogę zasnąć, wpatruję się w nasze zdjęcie, bodajże z zeszłego miesiąca. Wtedy wszystko było jeszcze takie proste. Wtedy miałam jeszcze siłę się mu opierać. Czuję kolejne łzy i z irytacją je ocieram. Nie mam już sił płakać, wiem, że to nic nie da. Ale one nie chcą przestać. Z uporem maniaka napływają mi do oczu, a ja dostrzegam w tym mało zabawną ironię. Jestem zupełnie jak te krople. Pcham się do niego, mimo, że nie mamy już sił tak żyć. Nie mogę przestać, nie chcę.
   Słyszę ciche pukanie do drzwi. Wpadam w panikę. Nie wiem, kto to może być, gdzieś czai się myśl, że to Ty, postanowiłeś wrócić wcześniej, stęskniłeś się. Ale masz klucze. A ja nie mam czego się bać. Jestem sama. Cierpię, ale na to znajdę jakieś wytłumaczenie. Kolejne. Jednak to nie Ty. To On. Cały przemoczony, krople wody kapią mu powoli z włosów. Spogląda na mnie smutno, a ja oszołomiona nie wiem, co powiedzieć. W końcu jednak reflektuję i wpuszczam go do środka. Wyzywam od idiotów, najeżdżam na niego, że wybiera się w taką pogodę bez parasola, że będzie chory, że jest lekkomyślny. Lecę po jakiś suchy ręcznik, nastawiam wodę, ignoruję jego natarczywe spojrzenie. Bo już zauważył, że jestem kupą porażki, będzie oczekiwał wyjaśnień. A ja nie mam ochoty o tym rozmawiać. Wyciągam z szafy Twoje ubrania i mu podaję. On rzuca je na krzesło, chwyta mnie mocno za ręce, kiedy jestem w drodze do kuchni, przyciąga do siebie i wbija we mnie swój wzrok. Wie, że już nie ucieknę, luzuje więc lekko uścisk, a ja natychmiast się do niego przytulam. Jest mokry, ale mi to nie przeszkadza. Chcę po prostu poczuć jego dłonie na moim ciele, jego ciepły oddech i chcę wiedzieć, że jest ze mną. Tak zwyczajnie, że mnie wspiera.

 I wspiera. Jest tu, jest teraz. I szepcze cicho, że będzie już zawsze.

środa, 13 lutego 2013

Rozdział 4


   Budzę się o czwartej, nie ma go obok. Przecieram oczy, zakładam coś na siebie i wychodzę na korytarz. W salonie świeci się mała lampka, On stoi na balkonie. Jego sylwetka niewyraźnie rysuje się w nikłym świetle padającym z pomieszczenia. Podchodzę do niego i przytulam się. Stykam policzek z jego nagimi plecami, czuję, że przechodzi go dreszcz.
- Czemu tu stoisz, jest cholernie zimno. – Mówię cicho, nie chcę zakłócać panującego naokoło spokoju.
- Musiałem pomyśleć, świeże powietrze dobrze mi robi. Poza tym nie chcę zanieczyszczać wam mieszkania dymem.
- Nie wiedziałam, że palisz.
- Nie palę. – Mówi twardo, a do mnie dociera, że jemu też nie jest lekko. Do tej pory koncentrowałam się na tym, że Was stracę. Byłam egoistką. A w tej całej sytuacji jest jeszcze On. Jemu jest jeszcze gorzej. Bo Ona nie jest moją przyjaciółką, nawet jej nie znam. Fakt, już wiele razy starałam się popatrzeć na to z jej punktu widzenia. Jak ja bym się czuła, gdybym dowiedziała się, że mnie zdradzasz. Mogłabym mieć wyrzuty sumienia, chociażby ze względu na damską solidarność. Ale Ty jesteś jego przyjacielem, a On tak Cię rani. Zżerają go wyrzuty sumienia, ale podobnie jak ja, nie ma siły się z tego wyrwać.
   Gasi papierosa w popielniczce, odwraca się do mnie i chwyta moją twarz w dłonie. Gładzi mnie po policzkach, intensywnie wpatruje się w oczy. Uśmiecham się delikatnie, chcę jakoś dodać mu otuchy.
- To jest chore. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym teraz wrócić do siebie i nigdy już tu nie przyjść. Byłbym gotów zakończyć naszą znajomość, mógłbym kompletnie się od niego odciąć. Byleby tylko już dłużej nie wbijać mu noża w plecy. Chciałbym to wszystko ułatwić. Sobie i tobie. Bo widzę jak się męczysz i to sprawia mi największy ból. I ta świadomość, że on kiedyś się dowie. I nas znienawidzi. – Bierze głęboki wdech, a ja walczę z łzami. Po chwili ponownie się odzywa. – Nie jestem w stanie z ciebie zrezygnować. Nie mogę sobie wyobrazić, że nie będę czuł twojego dotyku, chociażby przez chwilę. Jestem cholernym egoistą, ale po prostu nie mam w sobie takiej siły. – Kończy smutno, po czym mija mnie i kieruje się do środka. Zostaję sama na balkonie, wyjmuję papierosa i zapalam. Dym mnie uspokaja, już nie czuję napływających mi do oczu łez. Podchodzi, całuje mnie w głowę, a po chwili słyszę trzask drzwi. Wzdycham, wracam do łóżka i resztę nocy spędzam sama, zastanawiając się, dlaczego jestem taką suką.
   Dzwonisz rano. Pytasz, czy był, czy wziął płyty, co robiłam wieczorem, czy żałuję, że nie pojechałam, tak bardzo jak on, jakie mam plany na dziś. Mam ściśnięty żołądek, bo tylko na dwa pierwsze pytania odpowiedziałam całkiem szczerze. Rozmawiamy krótko, wymiguję się zajęciami. Kiedy się rozłączasz, jestem w rozsypce. Czuję się paskudnie brudna, jakby wszystkie kłamstwa, których chyba było z milion w zaledwie jednej, dziesięciominutowej rozmowie, zostawiły po sobie brudne smugi. Pozwalam kilku pojedynczym łzom spłynąć swobodnie po policzku, a potem, kiedy wreszcie biorę się w garść, gotowa przeżyć kolejny, pełen obłudy dzień, idę do łazienki, maluję się i wychodzę z mieszkania.

sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 3


   Kiedy wracam z uczelni, akurat się pakujesz. Jesteś już po treningu. Uśmiechasz się do mnie i po raz kolejny pytasz, czy nie chcę jechać z Tobą. Kręcę przecząco głową, mam jutro rano zajęcia. Przygotowujemy się do Mistrzostw Polski w hip-hopie, nie mogę sobie odpuścić. Kiwasz smutno głową, nie chcesz się ze mną rozstawać na cały weekend. Całuję Cię i mówię, że dawno nie widziałeś się z rodziną, na pewno się za Tobą stęsknili. Ja jakoś wytrzymam. Przytulasz mnie, składasz na moich ustach ostatni pocałunek i wychodzisz. Zamykam za Tobą drzwi, ale Ty jeszcze wspominasz, że On wpadnie po jakieś płyty. Uśmiecham się, kiwając głową, staram się nie okazywać emocji. Wiem, że poprosiłeś go, żeby dotrzymał mi towarzystwa, nienawidzisz myśli, że przez Ciebie spędzam samotnie wieczór. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo chciałabym sama się nudzić. Ale skąd możesz wiedzieć, że nawet nie musisz go prosić, żeby się mną zajął. Zrobiłby to, nawet gdybyś nie wspomniał, że wyjeżdżasz. Zawsze to robi.
   Trening kończy się koło siódmej, do domu wracam na piechotę. Muszę ochłonąć, pomyśleć, a świeże powietrze dobrze mi robi. Jakiś kilometr od mieszkania, koło mnie zwalnia samochód. Spoglądam zainteresowana. Szyba opada, to On. Uśmiecha się do mnie w ten swój seksowny sposób i pyta, czy nie potrzebuję podwózki. Mówi, że jest zimno, późno i nie powinnam wracać sama. Bez wahania wsiadam do środka. W drodze zachowujemy się jak dobrzy przyjaciele, którymi chyba jesteśmy. Żartuje, a ja nie mogę przestać się śmiać. To w nim uwielbiam, jest przepełniony pozytywną energią. Wchodzimy na górę, a ja zaczynam się denerwować. Nie powinnam wpuszczać go do środka. Ręce mi drżą, nie mogę trafić do zamka. On w milczeniu chwyta moją dłoń. Przechodzi mnie dreszcz, chyba to zauważa, bo uśmiecha się pod nosem. Bierze klucze do ręki i otwiera drzwi. Wchodzimy do środka.
- Miałem przyjść po płyty. – Mówi, a ja parskam śmiechem.
- Zostawił je chyba w salonie na biurku. Zaparzę herbatę. – Zachowujemy się zupełnie zwyczajnie, jakby ta cała sytuacja była zupełnie zwyczajna. Jest. Zawsze staramy się zachować pozory normalności. Jakbyśmy byli znajomymi. Tylko znajomymi.
   Jestem w trakcie przygotowywania kolacji, kiedy czuję Jego dłonie na swoich biodrach i oddech na karku. Delikatnie całuje mnie w szyję, a ja staram się nie pociąć sobie palców.
- Tęskniłem. – Szepcze, a ja śmieję się dźwięcznie.
- Nie jesteś przypadkiem głodny? – Pytam. Ostrożnie wyjmuje mi nóż z ręki i odwraca przodem do siebie. Wpija się w moje usta, a ja już dłużej nie umiem udawać, że to na mnie nie działa. Woda się gotuje, a On nadal całuje mnie namiętnie. W końcu, kiedy czuję jego ciepłe dłonie pod moją bluzką, odnajduję resztki silnej woli i go od siebie osuwam. Patrzy na mnie smutno. Uśmiecham się i gładzę go po policzku.
- Zjedzmy, co? Umieram z głodu. – Jakby na potwierdzenie tych słów, w moim brzuchu zaczyna głośno burczeć, a On wybucha śmiechem.
- Przepraszam, w ogóle nie zainteresowałem się twoimi potrzebami. – Mówi rozbawiony, a ja szturcham go w ramię. Bierzemy kanapki i kubki z herbatą, po czym rozsiadamy się wygodnie na kanapie. W telewizji leci jakiś thriller. Po kolacji obejmuje mnie ramieniem, a ja wtulam się w niego. Przy nim czuję się inaczej, niż przy Tobie. Jest delikatniejszy, bardziej ostrożny, jakby bał się, że może mnie spłoszyć, że ucieknę od niego. Ty jesteś pewny siebie, myślisz, że masz mnie na wyłączność. Kiedy o tym myślę, zbiera mi się na płacz. Wstaję, ocieram lekko policzek i chcę pójść do kuchni się uspokoić, posprzątać, ale On chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie. Sadza mnie na swoich kolanach. Ociera mi łzy, styka swoje czoło z moim i wzdycha.
- Mi też jest ciężko. – Szepcze, a z moich oczu spływa teraz już potok łez. Całuje mnie delikatnie.
- W co my się wplątaliśmy? To okropne. – Mówię. On patrzy mi w oczy, a ja tonę. Co raz bardziej wpadam w tą mieszaninę uczuć, a On mi tego nie ułatwia. Tonę w jego spojrzeniu, w jego ramionach, a co najgorsze, nie chcę się wydostać. Nie chcę, żebyś przyszedł i mnie uwolnił. Jest mi cholernie dobrze.
***
Miało być w środę, ale zawaliłam. Przepraszam.
Jest tu kto?

środa, 30 stycznia 2013

Rozdział 2


   Niespodzianką jest bilet na wakacje. Co prawda co ferii jeszcze daleko, ale będę miała dwa tygodnie wolnego na uczelni, Ty dostaniesz urlop od trenera. Polecimy do Portugalii. Doskonale wiesz, jak bardzo nie lubię zimy. Śnieg jest uroczy, ale denerwuje mnie nieustające zimno. Ujemne temperatury, przez które trzeba na siebie zakładać całą zawartość swojej szafy, a i tak nie daje to wystarczającego ciepła. Nie wiem, co powiedzieć. Jestem szczęśliwa. Nie mogłam od Ciebie oczekiwać czegoś takiego. Pytasz, czy jestem zadowolona. Prycham. Marszczysz brwi, myślisz, że mi się nie podoba, że prezent jest nieudany. Rzucam ci się na szyję, a już po chwili całujemy się namiętnie. Chcę to przerwać, wszystko w środku mnie krzyczy, żebym powiedziała Ci prawdę. Ale ja nie mogę. Nie umiem tak po prostu zrezygnować z Ciebie, z Twojego dotyku, z Twoich ust na moim ciele. Nie jestem w stanie jednym zdaniem przekreślić Nas. Lądujemy w łóżku, spędzamy razem cudowne chwile. Czuję się okropnie, jak najgorsza dziwka. Leżymy koło siebie, gładzisz mnie po plecach, a ja ostatkami sił staram się nie rozpłakać. Słyszę dźwięk wiadomości. Wiem, że to On. Po chwili telefon zaczyna dzwonić. Mówisz, żebym odebrała, ale ja stwierdzam, że to nic ważnego. Idziesz do łazienki, uważasz, że to nie ładnie olewać kogoś, kto wysila się, żeby zadzwonić. Parskam śmiechem. Gdybyś tylko wiedział, dlaczego ten ktoś się na to wysila i dlaczego ja nie chcę odebrać, zmieniłbyś zdanie.
   Bierzesz prysznic, ja zakładam na siebie bieliznę i Twoją koszulkę, po czym biorę do ręki telefon i papierosy leżące na szafce. Kieruję się na balkon. Jest przeraźliwie zimno, ale nie zwracam na to uwagi. Mam trzy nieprzeczytane wiadomości. Wszystkie od niego. Nieodebrane połączenia również. Pyta, kiedy się zobaczymy. Pisze, że tęskni. Narzeka, że dłużej już tego nie wytrzyma. Nawet On nie jest w stanie zbywać tego, co się dzieje, żartami przez wieczność. Odpisuję, że wyjeżdżasz na weekend do rodziców, wracasz w poniedziałek rano. Prawie cała sobota i niedziela tylko dla niego. Mogłabym to skończyć. Teraz, natychmiast. Tak byłoby najlepiej. Ale nie mogę. Piszę mu, że to nie fair, że powinniśmy przestać się widywać.
„Więc dlaczego mi mówisz, że wyjeżdża?” Pyta. Wzdycham, dobre pytanie. Po raz kolejny zaciągam się papierosem i nasłuchuję, czy nadal jesteś w łazience. Jesteś.
„Bo nie umiem z Ciebie zrezygnować. Podejmij męską decyzję.” Zawsze zwalam podejmowanie trudnych decyzji na innych. Ja tego po prostu nie umiem. Za każdym razem wybieram źle.
„Nie mogę.” Oczywiście. Właśnie dlatego nadal trwamy w tym bagnie uczuć i kłamstw. Bo żadne z nas nie jest w stanie zrezygnować z części siebie. Bo właśnie tacy jesteśmy. Pozwalamy ludziom wejść w nasze życie, oni zagnieżdżają się w naszych sercach i nawet, gdy boleśnie ranią, uwolnienie się od nich graniczy z cudem.
    Mógłbyś mi zarzucić, że jestem egoistką. Ale czy to tylko ja? W każdym z nas jest egoista. Dlatego nigdy mi nie wybaczysz, że Cię zdradziłam. Bo chciałbyś mieć mnie na wyłączność. Bo jesteś egoistą. Mógłbyś się mnie zapytać, dlaczego nadal w tym wszystkim trwam, skoro zadaje mi to tak okropny ból. A ja bym Ci odpowiedziała, że miłość zawsze łączy się z cierpieniem. Mógłbyś mi powiedzieć, że podobno kocham tylko Ciebie, a nie jego. A ja bym zamilkła i spuściła wzrok. Bo tak naprawdę nie wiem, co do niego czuję. Wiem, że Cię kocham. Ale wiem też, że już zbytnio się od niego uzależniłam. Teraz zrezygnowanie z tych chwil, które z nim spędzam, jest niewykonalne. Bo wiąże się z utratą cząstki mnie samej. A wiadomo, że nikt z Nas nie chce z siebie rezygnować.
***
Będą co tydzień, w środy. To chyba najluźniejszy dzień w całym moim tygodniu, uf.

środa, 23 stycznia 2013

Rozdział 1


   Wchodzę na halę i zajmuję swoje stałe miejsce w pierwszym rzędzie, centralnie koło kwadratu rezerwowych. Siatkarze już się rozgrzewają, widzę jak siedzicie koło siebie, wesoło rozmawiając. Momentalnie w moim gardle pojawia się gigantyczna gula, a dłonie zaczynają się pocić. Jestem pewna, że On nic Ci nie powie, ale mimo wszystko widok Was razem jest dla mnie udręką. Denerwuję się, bo wiem, że jesteście przyjaciółmi. Mówicie sobie wszystko. On pierwszy wiedział, że jesteśmy razem. To jemu przedstawiłeś mnie najpierw. I może to był Twój największy błąd. Ale skąd mogłeś wiedzieć, że tak będziemy na siebie działać? Nie byłeś w stanie przewidzieć, że kiedy poprosisz go, żeby dotrzymał mi towarzystwa, kiedy Ciebie nie będzie, On potraktuje Twoje słowa aż nadto poważnie.
   Nie chciałam tego. Wiedziałam, że nas do siebie ciągnie, ale starałam się temu oprzeć. Nigdy nie siadałam zbyt blisko, unikałam dotyku, próbowałam jak najrzadziej gościć go w mieszkaniu podczas Twojej nieobecności. Ale w końcu uległam. On też tego nie chciał, ale to było silniejsze od niego. Silniejsze od nas.
   Kocham Cię. Pokochałam już od pierwszego spotkania. W Twoich ramionach czuję się bezpieczna, potrafisz skutecznie poprawić mi humor, nawet kiedy mam najgorszy dzień. Twój dotyk jest dla mnie jak lekarstwo, ukojenie. Ale kiedy jestem z nim, to tak, jakbyśmy byli w odrębnym świecie. Tylko ja i On, nikt więcej. Nie ma Ciebie, nie ma jej. Jesteśmy tylko My. Uwielbiam leżeć koło niego, czuć jego dłonie na moim ciele, ciepło, które przenika mnie na wskroś. To tak jak uzależnienie. Wiem, że to złe, ale mimo wszystko nie potrafię się od Niego odciąć. I niby mogłabym po prostu z Tobą zerwać. A On z nią. Nie wiążą Nas żadne obietnice, przysięgi. Mamy wybór. Ale żadne z Nas nie chce z tego skorzystać. Ja najzwyczajniej w świecie nie wyobrażam sobie mojego życia, gdyby Ciebie nie było. On chyba zbytnio się do niej przyzwyczaił. Trwamy więc w tym bałaganie, ja niby z nim, a jednak z Tobą, a On niby z nią, a jednak ze mną. Nie chcę Cię zranić, wiem, że to, co robię jest złe. I wiem, że będę musiała zrezygnować z któregoś z Was. Albo zostać całkowicie sama. W tym przypadku, to byłoby chyba najbardziej fair.
   Kiedy kończycie się rozciągać, podnosisz wzrok i mnie zauważasz. Uśmiechasz się radośnie i mi machasz. Zawsze się cieszysz, jak przychodzę na Twoje mecze. Mówisz, że wtedy czujesz, że masz dla kogo grać. Odwzajemniam uśmiech. On widzi, że jesteś rozpromieniony. Podąża za Twoim wzrokiem. Jego mina natychmiast się zmienia. Wie, że przyszłam dla Ciebie, a nie dla niego. W jego oczach widzę smutek i coś jeszcze, coś, czego nie umiem określić. W tym momencie chciałabym do niego podejść, przytulić, pocałować i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Że jestem tu też dla niego. Ale nie mogę.
   Po meczu, oczywiście wygranym przez Was, podchodzisz do mnie i całujesz mnie na oczach tych wszystkich ludzi. Ogromnie się cieszysz, bo to spotkanie było dla Was ważne. Przyzwyczaiłam się już do tego, że wszyscy w takich momentach się na nas gapią. Ale cały czas, gdzieś w moim mózgu czai się jego obraz. Wiem, że nas obserwuje. Kiedy wreszcie się ode mnie odrywasz, mówisz, że masz dla mnie dzisiaj niespodziankę. Uśmiecham się radośnie, bo uwielbiam, jak starasz się mnie uszczęśliwiać. W tym momencie podchodzą do Ciebie fanki, chcą autograf. Odwracasz się, a ja w tym czasie spogląda m na niego. Jest sam, nie ma Jej. To dziwne, zazwyczaj od razu do niego podchodzi, gratuluje mu lub go pociesza. Tym razem On stoi oparty o słupek i wbija we mnie wzrok, smutny, pełen irytacji. Jest zazdrosny. Wzdycham, bo wiem, że będę musiała z nim wreszcie porozmawiać. Bo ta sytuacja już zaczyna nas przerastać. Mówisz, że idziesz do szatni się przebrać, żebym poczekała na Ciebie przy samochodzie. Kiwam w milczeniu głową i kieruję się do wyjścia. Czuję na sobie jego wzrok. Kiedy w drodze powrotnej opowiadasz mi o swoich przeżyciach podczas meczu, On przysyła mi wiadomość. Pełną gniewu, smutku, irytacji, zazdrości. Pełną jego emocji, które wiążą się ze mną. Ignoruję ją, na razie nie jestem w stanie mu odpisać. Chowam telefon do kieszeni, a Ty chwytasz moją dłoń.
- Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy. Kocham cię najbardziej na świecie mała. – Uśmiechasz się do mnie, a w Twoich oczach widzę iskierki radości. Zawsze tak na mnie patrzysz, gdy jesteśmy sami. Mimo, że teraz głównie skupiasz się na prowadzeniu, posyłasz mi ukradkowe spojrzenia i gładzisz wierzch mojej dłoni. Uśmiecham się lekko, ale poczucie winy nie pozwala mi całkowicie cieszyć się tą chwilą, nie pozwala mi napawać się dźwiękiem tych słów. Nie minęło dużo czasu, zanim pierwszy raz mi to powiedziałeś. Wystarczył tydzień wspólnych wypadów na miasto, spacerów i kolacji, a Ty już straciłeś dla mnie głowę. Ja dla Ciebie również. Wtedy uważałam, że nic więcej nie jest mi potrzebne. Byłeś dla mnie wszystkim, o czym kiedykolwiek marzyłam. Obdarzyłeś mnie bezgraniczną miłością i zaufaniem, a ja tak perfidnie to wykorzystałam. Zraniłam Cię w najgorszy możliwy sposób. I chociaż jeszcze o niczym nie wiesz, to jestem pewna, że w końcu się dowiesz. Zapewne ode mnie. Lub od niego. Bo żadne z nas nie wytrzyma na dłuższą metę z taką sytuacją. I wiesz, co Ci powiem? Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent będę to ja. To zawsze jestem tylko ja.
**
Tak na pocieszenie, po kompletnie beznadziejnych meczach Skry i Resovii. 
Mam nadzieję, że ktoś tu jednak będzie ;)

niedziela, 20 stycznia 2013